Pomimo kilkuprocentowej podwyżki mieszkania sprzedają się znakomicie. Rekordowe zyski prezentują największe spółki giełdowe.
Największe spółki Giełdy Papierów Wartościowych, czyli te reprezentujące WIG 20, zarobiły w zeszłym roku zawrotną kwotę około 35 mld złotych. To najlepszy wynik od sześciu lat. Wzrosty przychodów i liczby oddanych mieszkań odnotowują deweloperzy. Giełdowy Atal SA zapowiedział, że wypłaci 3 złote 54 grosze dywidendy za akcję, co oznacza, że spółka przeznaczy dla akcjonariuszy 131 mln złotych. Popyt z zeszłego roku przeniósł się na I kwartał tego roku. Nie ma jeszcze wyników oficjalnych za ten okres, ale zarówno tłumy na giełdach i targach mieszkaniowych, jak i optymizm w biurach sprzedaży pozwalają sądzić, że wysoki poziom sprzedaży utrzymuje się nadal. Nie zahamowały go niewielkie wzrosty cen mieszkań. W zależności od miasta i lokalizacji wyniosły one średnio od 3 do 5 proc. Przyczyn wzrostu cen jest kilka, ale oprócz utrzymującej się niewielkiej jednak inflacji i wzrostu płac w budownictwie do najważniejszych należy właśnie ogromny popyt na mieszkania. W zeszłym roku według danych GUS oddano do użytku 178 258 mieszkań. Taka duża liczba inwestycji wygenerowała wzmożone zapotrzebowanie nie tylko na pracowników, ale też na materiały. Wzrost cen niektórych materiałów, jak choćby stali, w skali roku wynosi około 20 proc. Zdania na temat przyszłości są podzielone. Większość właścicieli hurtowni materiałów budowlanych twierdzi, że w tym roku czeka nas jeszcze kolejny wzrost, rzędu 10 proc. Producenci przekonują, że będą w stanie utrzymać ceny na podobnym do dzisiejszego poziomie. To by oznaczało, że ceny mieszkań po ostatnich podwyżkach nie powinny w najbliższym czasie rosnąć.
Zagrożeniem dla stabilizacji cen mogą być jednak drożejące grunty. Wzrost cen działek pod zabudowę w atrakcyjnych lokalizacjach wynosi nawet 30 proc. To może z kolei znacząco wpłynąć na wycenę przyszłych mieszkań. Tak wygórowane ceny gruntów wynikają ze zbyt małej podaży w stosunku do zapotrzebowania rynku. Dodatkowym utrudnieniem jest niedostateczna ilość miejscowych planów w większości gmin. To w sposób istotny przedłuża proces procedowania, co więcej – wydawanie zezwoleń w miejscach, gdzie nie ma planów, przebiega na podstawie decyzji o Warunkach Zabudowy i Zagospodarowania Terenu. Przepisy te są anachroniczne, a w dodatku w niedostateczny sposób chronią przestrzeń przed przewymiarowaną zabudową. Jednym z istniejących paradoksów jest fakt, że zezwolenie na budowę jest ważne trzy lata, zaś decyzja o WZZiT wydawana jest bezterminowo. Utrzymanie takich konstrukcji prawnych jest nie tylko jedną z przyczyn wydłużania procesu budowlanego, ale także wpływa znacznie na chaos urbanistyczny. Zmienić miał to Kodeks budowlany, ale na razie przygotowywana jest tzw. specustawa, która regulować ma inwestowanie w terenach nieobjętych planem. Dotychczas przedstawiono jedynie pierwsze założenia, które mają z jednej strony uprościć procedury, ale z drugiej spowodować, by decyzje o budowie skorelowane były z infrastrukturą, w tym z koniecznością zapewnienia przyszłym mieszkańcom dostępności do szkół, żłobków i służby zdrowia. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób mają być uregulowane zapisy dotyczące urbanistyki czy komunikacji, a to przecież będzie przesądzało o jakości przyszłych osiedli mieszkaniowych. Brak takich zapisów może przekreślić założenia specustawy. Na razie czas na konsultacje społeczne. Jakość przestrzeni jest bowiem istotna nie tylko z punktu widzenia estetyki i komfortu życia, ale i ekonomii. Mieszkania na osiedlach, gdzie nie ma zieleni, miejsc parkingowych i odpowiedniego układu drogowego, będą w przyszłości tanieć, bo niewiele osób będzie chciało tam zamieszkać. Dlatego przy decyzji o zakupie mieszkania warto zwrócić uwagę nie tylko na lokalizację, ale także na urbanistykę. Zwracający szczególną uwagę na harmonię między mieszkańcami, budynkiem i naturą jeden z najwybitniejszych architektów XX wieku, Frank Lloyd Wright, zwykł mawiać, że „architekt musi być prorokiem… prorokiem w prawdziwym znaczeniu tego słowa, a jeżeli nie widzi co najmniej
10 lat do przodu, to nie powinniśmy nazywać go architektem”. Pamiętajmy o tym.
Jarosław Knap