Ceny mieszkań wzrosły w ciągu roku średnio o kilkanaście procent. Tymczasem wiele inwestycji czeka na pozwolenie na budowę.
Ostatnią Giełdę Domów i Mieszkań, organizowaną przez Stowarzyszenie Budowniczych Domów i Mieszkań, odwiedziło prawie 2 tysiące osób. Na szkolenia dla kupujących przyszły prawdziwe tłumy. Oznacza to, że mieszkania kupują dzisiaj świadomi konsumenci, którzy traktują tę transakcję jak każdą inną inwestycję kapitałową i chcą być do niej jak najlepiej przygotowani. To jedna strona medalu, ta popytowa. Dużo gorzej jest z podażą. Część firm czeka na pozwolenia na budowę i nie może wprowadzić nowej oferty na rynek, inne borykają się z problemami z wykonawcami lub z brakiem atrakcyjnych gruntów. W efekcie podaż nie nadąża za popytem. Jednocześnie, wyczuwając koniunkturę, niektórzy właściciele gruntów proponują zaporowe ceny. Tak drastyczne wzrosty cen zarówno gruntów, jak i generalnego wykonawstwa wymusiły największe od wielu lat podwyżki cen mieszkań. Przy wyższych cenach, co naturalne, spada rentowność najmu, a to w dużej mierze rynek mieszkań na wynajem rozpędza w Polsce boom budowlany. Teraz średnia rentowność wynosi w Krakowie około 4,6 proc. Najlepiej jest w Gdańsku, gdzie na wynajmie mieszkania można zarobić ponad 5,8 proc. Jak szacuje Home Broker, w ciągu ostatniego roku ceny mieszkań w największych miastach wzrosły o około 15 proc. W całej Polsce zgodnie z danymi Narodowego Banku Polskiego ten wzrost to prawie 7 proc. Nadal jednak zyski z najmu znacznie przewyższają te, które możemy uzyskać, trzymając pieniądze na lokatach. Analizując oferty banków, można przyjąć, że lokaty dadzą nam nie więcej niż od 1,2 do 1,5 proc. w skali roku. Wydaje się, że w tej materii nic się nie zmieni. Inflacja w Polsce jest niewielka, a wzrost PKB szacowany przez NBP na ten rok ma wynieść 3,6–4,0 proc. Adam Glapiński, szef NBP, zadeklarował wręcz, że nie dość, że stopy procentowe nie wzrosną, to z punktu widzenia ekonomicznego możliwe byłoby nawet ich obniżenie. Do tego zapewne nie dojdzie, bo nie ma racjonalnego powodu do obniżek i tę wypowiedź trzeba traktować raczej w kategoriach potwierdzenia siły polskiej gospodarki. Gorzej natomiast wyglądają dane ze świata. Spada dynamika wzrostu największych państw w Europie, a na świecie czuć już powiew schłodzenia koniunktury. Przygotowują się na nią niemal wszystkie potęgi. Dodatkowym problemem może być tzw. twardy Brexit. Na szczęście nasze powiązania z ekonomią Wielkiej Brytanii są na dużo niższym poziomie, niż np. z Niemcami, ale jak to we współczesnym świecie – każde tąpnięcie ekonomiczne rozlewa się szeroko po wielu krajach. W tym aspekcie nie dziwi wzmożona ostrożność banków, które obniżają zdolności kredytowe klientów i coraz skrupulatniej przeglądają wszystkie dokumenty potwierdzające zarobki. Może to obniżyć w tym roku liczbę i wartość udzielonych kredytów hipotecznych. Spodziewać się należy nowej oferty rynkowej, kiedy zamrożone inwestycje w końcu ujrzą światło dzienne. Trudno jednak wyrokować, co stanie się z cenami mieszkań. W Warszawie kilkunastoprocentowy wzrost cen spowodował dość mocny spadek sprzedaży, w niektórych inwestycjach nawet na poziomie ponad 20 proc. Nie skłoniło to jednak deweloperów do obniżki cen mieszkań. Jeśli podobnie stanie się w Krakowie, to możliwe jest zrównanie w tym roku podaży z popytem. Czy tak się stanie? Tego nie wie nikt, bo zbyt wiele jest niewiadomych, szczególnie w kontekście koniunktury światowej. Żyjący kilkaset lat temu szkocki pisarz i filozof historii Thomas Carlyle tak kiedyś zażartował: Naucz papugę, co to jest podaż i popyt, i otrzymasz ekonomistę. Dlatego przestrzegam przed tymi, którzy wiedzą wszystko i bez mrugnięcia okiem przewidują przyszłość. My staramy się przekazać Państwu rzetelną wiedzę popartą wskaźnikami i danymi ekonomicznymi. Reszta, jak zawsze, jest w rękach inwestorów.
Jarosław Knap