Na przełomie roku często zastanawiamy się, jak pomnożyć nasze oszczędności. Oto kilka sposobów.
Największe zyski w tym roku przynosiły kryptowaluty. Wzrost wartości tych aktywów najprościej zobrazować na przykładzie rządu Bułgarii. Okazało się, że jest on w posiadaniu 213 tys. bitcoinów, które pozyskał przez przypadek, likwidując zorganizowaną grupę przestępczą lokującą swoje zyski w kryptowalutach. W maju br., w chwili przejęcia, wartość bitcoinów wynosiła 500 mln dolarów, a w połowie grudnia sześć razy więcej, czyli 3 mld dolarów. Łatwo policzyć, że każdy, kto zainwestował 1 mln złotych, mógł po pół roku odebrać 6 mln złotych. Istna żyła złota. Ale tylko z pozoru, wszyscy bowiem przestrzegają, że gwałtowne wzrosty kryptowalut są jedną wielką bańką spekulacyjną. Nie ma bowiem żadnych powodów, by jakiekolwiek aktywa, bez związku z realną gospodarką i wskaźnikami odnotowywały kilkakrotny wzrost w ciągu kilku miesięcy. Ja również, podobnie jak większość analityków rynku, przestrzegam przed inwestowaniem w jakiekolwiek instrumenty typu kryptowaluta i spodziewam się, że w przyszłym roku ci, którzy dzisiaj zainwestowali, stracą znaczną część swoich oszczędności. Co więcej, krach na tych instrumentach może bardzo niekorzystanie wpłynąć na gospodarkę światową, skala szaleństwa jest bowiem już globalna. Nawet konserwatywna do tej pory, a wręcz zwalczająca kryptowaluty Wenezuela postanowiła wprowadzić własny instrument finansowy o nazwie Petro. Nie znaczy to, że jestem wrogiem wirtualnego świata. Wprost przeciwnie – różnorodność form płatności jest nierozerwalnie związana z rozwojem internetu. Moje obawy wynikają przede wszystkim z odrealnienia tej konstrukcji od reszty gospodarki, również tej odbywającej się w wirtualnej rzeczywistości.
O ile ten instrument jest mocno przereklamowany, o tyle inwestowanie w firmy internetowe już nie. Coraz większym wzięciem cieszą się sklepy internetowe i e-commerce na dobre zadomowił się w świecie handlu. Na wzrost mogą liczyć niedoceniane na razie e-usługi, w tym wszelkie formy doradztwa i łączenia potrzeb. Fundusze inwestujące w te gałęzie powinny być coraz bardziej rentowne. Jednak jeśli ktoś nie ma czasu na analizy techniczne lub wiedzy, by je ocenić, przestrzegam przed samodzielnym inwestowaniem. Często zdarza się, że większościowy akcjonariusz wcale nie dąży do wzrostu wartości akcji. Szczególnie w fazie wzrostu traktuje giełdę raczej jako market, na którym łatwo pozyskać pieniądze bez utraty kontroli nad firmą. Nadal w cenie są obligacje korporacyjne, choć i tu może się zdarzyć, że dostaniemy mniej, niż zainwestowaliśmy. Bez wiedzy inwestycyjnej ryzyko wpadki jest dość duże.
Co wobec tego powinny zrobić osoby, które nie interesują się instrumentami finansowymi? Jest na to kilka sposobów. Najprostszym dla inwestora jest odkładanie oszczędności na lokatach bankowych. Do kwoty 100 tys. euro są one w 100 proc. zabezpieczone. Zawsze odzyskamy nasze oszczędności. Minusem jest niska stopa oprocentowania, ale coś za coś. Nie ma ryzyka, to i zysk nie największy. Wyższe zyski oferują nam fundusze inwestycyjne, ale tu znów pojawia się ryzyko. Możemy więcej zarobić, ale i więcej stracić. Nadal tradycyjnym modelem inwestowania pozostają nieruchomości, w tym mieszkania na wynajem. Takie aktywa łatwo sprzedać, a dość istotny jest fakt, że co miesiąc dostajemy premię w postaci czynszu z najmu. Nic się tu – w moim odczuciu – w najbliższym roku nie zmieni. Realne zyski z tej formy inwestowania są w przybliżeniu dwa razy wyższe niż tradycyjna lokata bankowa. Zawsze pozostają nam też obligacje Skarbu Państwa. Pewny instrument finansowy, ale wymagający cierpliwości, za to gwarantowany przez Skarb Państwa. Jak zwykle przestrzegam przed wynalazkami i wiarą w kolejne złote inwestycje typu Amber Gold. Może się udać, ale jeśli się nie uda, stracą Państwo oszczędności całego życia. Czego nikomu nie życzę, dlatego polecam inwestowanie tylko w te obszary, które są dla Państwa bezpieczne.
Jarosław Knap